Nikt nie obiecywał ze życie będzie proste. Nikt nie twierdził, że moje życie zaprowadzi mnie w taką stronę. Nikt nawet nie spodziewał sie że tak to wszystko sie potoczy.
Jestem żywym przykładem że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych - że zawsze są marzenia, nadzieja i wiara. Przez 18 lat wydarzyło się tyle, ile niektórym nie przytrafia sie przez całe życie. Ale mimo wszystko pozostałam sobą - ba, wręcz odzyskałam prawdziwą , świadomą siebie.
Wierze ze jesteśmy stworzeni do szczęścia. Że rodząc sie mamy prawo wybrać - i to jest największa wartość człowieka - wybór. Jestem dumna z tego co przeszłam . I mam nadzieje że moją historią choć trochę wam pomogę, zainspiruje i dam nadzieje na lepsze jutro. Obiecuje - życie potrafi być cudem, każdego dnia !
Zacznijmy od początku.
Wszystko zaczęło sie w podstawówce. Chodziłam do bardzo stresującej szkoły muzycznej, zostałam wystawiona na ciągłe ocenianie, wzrok ludzi oraz ich opinie. W wieku 12 lat zostałam ofiarą mobbingu internetowego co bardzo mocno na mnie wpłynęło.
Od około 8 roku życia byłam raczej pulchnym dzieckiem.
Jadłam bardzo niezdrowo, dużo i byle co. Chipsy, zapiekanki, hot - dogi, czekoladę. Kilogramami.
Szczerze - miałam w nosie swoje zdrowie czy też wagę. Tak na prawdę była dla mnie tylko sztuka, moda, zabawa.
Lata mijały a wraz z nimi moje poglądy. W wieku 13 lat z 76 kg przytyłam aż 20 kg w ciągu niecałego roku. Jadłam słodycze kilogramami. Jadłam nawet gdy już nie mogłam. Podchodziłam do miliona prób diety, ale zawsze kończyło sie fiaskiem po 2-3 dniach.
W gimnazjum przeżywałam katusze psychiczne. Każdorazowe bieganie na wf-ie, pójście do sklepiku szkolnego czy też ubranie się w obciślejsze ubrania wiązało sie z wyśmianiem obgadywaniem i terrorem psychicznym. W pewnym momencie tak bardzo nienawidziłam siebie, ze sama katowałam sie bardziej niż robili to ludzie. Wypisywałam na siebie świństwa, krzyczałam na siebie, ukrywałam pod wielkimi czarnymi męskimi t-shirtami.
Zakup spodni wiązał sie z strasznym wstydem. Nosiłam rozmiar 48, czasem nawet 50. Moda jest okrutna - według mnie osoby grubsze są po prostu dyskryminowane u nas, w Polsce. Ja, miłośniczka mody, byłam skazana na kupowanie okropnych, wielkich rzeczy, które ani nie podkreślały moich zalet, ani mnie nawet nie cieszyły. Kochałam chodzić z koleżankami na zakupy, wybierać im zestawy i wyobrażać sobie, że to ja je przymierzam. Widząc ich radość na twarzy cieszyłam sie a jednocześnie w środku cierpiałam.
Byłam przesiąknięta brakiem pewności siebie, potwornie zaniżoną samooceną i wyrzutami sumienia. Jednocześnie ludzi nie wiedzieli jakim pięknym człowiekiem jestem w środku. Wrażliwa marzycielka z chęcią niesienia pomocy całemu światu, od ludzi po małe kotki. Artystka, której jedynym powiernikiem w walce z zaniżona samooceną był pamiętnik, kolaże i rysunki. Miałam przyjaciół, ale oni nie rozumieli - każda z koleżanek była o połowę szczuplejsza ode mnie i nawet nie wyobrażała sobie jak to jest mieć dusze motyla uwięzioną w skale.
Dzięki namowie rodziny, przerażonej moim stanem zdrowia, zaczęłam sie odchudzać. Było lato, jadłam mnóstwo owoców, przed kolonią byłam mega zestresowana i odpuściłam ze słodyczami. Waga spadała stopniowo, powoli, nie zawracałam sobie nią głowy.
Październik 2011. Schudłam 12 kilogramów ( czyli ważyłam jakieś 85 kg ). Uważam że nie wyglądam jak człowiek. Stawiam coraz wyżej poprzeczkę, wyzywam siebie od 3-drzwiowych szaf. Ludzie zaczynają zauważać że schudłam.
Cytat z pamiętnika: " Jak sie uda, będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, na serio. Jest to mój priorytet jak na razie. nie wiem jak wyrobie psychicznie z lekcjami, dodatkowym angielskim , rysunkami i basenem. Musze sie wziąć w garść ". '
Byłam bardzo zdeterminowana.
Zaczyna mi być wiecznie zimno, co jest dla mnie nowością. Jestem senna. Twierdze, ze jestem jedną wielka niedoskonałością a wszyscy inni s tacy idealni.
Cieszę sie że w brzuchu wiecznie mi burczy. Traktuje siebie jak więźnia w Oświęcimiu.
" W brzuchu mi burczy, ale nie chce mu nic dawać. Musi cierpieć ".
Stawiam coraz wyżej poprzeczkę, pobijam "rekordy" w niejedzeniu. Jabłko, gryz bułki i kawa.
"Waga stoi w miejscu pomimo ze jem jedną kanapkę dziennie.Mam ochotę zagłodzić sie na śmierć. Będzie kurde spokój"
" 8 kilo do Wigilli, inaczej zrobię sobie jakąś karę. Gdyby nie ten uszkodzony palec chodziłabym na basen i bym spalała to odrażające sadło".
To tylko niektóre cytaty z pamiętnika. Teraz, gdy to tutaj piszę, mam łzy w oczach.
Miesiąc po tym ważę już 74 kg. Został miesiąc do Wigilli a ja chce do niej dociągnąć do 70. Wyznaczam dalsze cele, porównując moją wagę z wagą przyjaciółki. Tracę powoli siebie, rozum oraz kontrolę.
Sylwester - ważę o 30 kg mniej niż na początku - tj. 67 kg.Na urodziny marze aby ważyć 58 kg. Zaczynają w głowie kłębić sie plany na wagę 45 kg. Tak to już jest - człowiek uzależnia sie od samodegradacji. Zaczynam sporadycznie wymiotować w ukryciu, ale jednak odpuszczam - głodzenie jest łatwiejsze.
Po napadzie niekontrolowanego płaczu ( które wtedy bywały bardzo często) zaczynam tworzyć moje koty , które ratują mnie od samotności i zajmują całe wieczory.
Robię całą kolekcje, uciekam w mały świat zamknięty w pudełkach po zapałkach. Zaczynam je nawet szyć.
Teraz nadal to robię - szyje je dla znajomych aby sie odwdzięczyć za to ze żyje. Są one dla mnie symbolem, ze nawet najgorsze czasy można przetrwać.
Marzec 2012 - urodziny - wchodzę w magiczny rozmiar 36, ważę 56 kg ( czyli 2 mniej niż zakładałam). Na tym miałem zakończyć moje odchudzanie. Wyznaczam nowy cel - 48 kg do 17 maja i obiecuje że na tym koniec. Jem dziennie jogurt Activie, trochę otrąb, jabłko i wafla ryżowego. Nie wiem jak ja wtedy na tym funkcjonowałam, tego nawet nie można nazwać jedzeniem.
Włosy wypadają garściami. Przeglądam wiecznie blogi o jedzeniu, aby nakarmić nimi wzrok. Ślinie się na widok owoców innych niż jabłka. Ale trzymam sie mocno.
Do czasu - odrzucam otręby z dziennej dawki, lecę na 200 kcal na dobę. Mimo że jem mniej , waga spada powolniej. Nie pije już wody, za to wlewam w siebie hektolitry coli light, aby jakoś żyć w szkole. Nie - jedzenie staje się moim życiem, sposobem na nie.
Kwiecień.
Tracę włosy garściami, jest mi wiecznie zimno i słabo. Zaczynam mieć lęki dotyczące tycia. Czytam miliony for internetowych które prowadzą anorektyczki, zaczynam sie nakręcać, że mój metabolizm umarł, że roztyje sie jak zjem więcej niż to 200 kcal. Zaczynam myśleć o normalnym trybie żywienia, zauważam , że jest źle. Bardzo źle.
Rodzice próbują mnie ratować . Kupują mi psa - mopsa.
Waga to 52 kg - postanawiam pójść do dietetyczki, która pomoże mi wyjść z tego bagienka. Jest to najlepsza decyzja mojego życia.
Zaczynam powolutku zwiększać dawki. Żołądek przeżywa katusze. Nie jadł białka ani nic ciepłego od około 3 miesięcy. Zwijam sie przez pierwszy miesiąc z bólu.
Jem na śniadanie jogurt 0%, potem 100g gruszki, na obiad 100 g grilowanej cukini i 70 g indyka, o 15:00 jem 100 g jabłka a na kolacje o 18:00 100 g ogórka naturalnego z 70 g serka białego 0%. Zaczynam chudnąć coraz szybciej.
Z 52kg robi sie w przeciągu zaledwie tygodnia 48 kg. Zaczynam ćwiczyć aby "podkręcić metabolizm " , pomimo tego , że chudnę.
Podnoszę powoli ilość kalorii oraz ćwiczenia. Ćwiczę po 40 minut + wf+ spacer. Ledwo żyje.
Wakacje - waga 46kg do 44 kg. Tracę rozum, jestem juz totalnie pod wodzą choroby. Staje sie coraz słabsza. Dochodzi do samookaleczania całego ciała.
Sierpień 2012 - rodzice zawożą mnie do szpitala.
tam dochodzę do siebie, odzyskuje rozum, duszę, życie, siebie.
Wychodzę w Listopadzie z wagą 50 kg.
Waga w domu błyskawicznie spada do 47 kg. Nawrót choroby. Zaczynam znów ważyć każdy kęs jedzenia, uczyć się tabelek z kaloriami na pamieć, izolować się. Jem około 1400 kcal na dzień przez 5 miesięcy. Doprowadzam sie do wagi 42 kg.
Nie wstydzę się tego jak wyglądałam. Jest to tylko dowód na to co nienawiść potrafi zrobić z zwykłym człowiekiem. W tamtym okresie jadłam pyszne, zdrowe jedzenie, ale bardzo kontrolowałam wszystko co leżało na moim talerzu. Każdy gram, nawet sałatę. Odmierzałam ketchup na wadze kuchennej. Szantażowałam, straszyłam. wymuszałam, zarządzałam całą rodziną.
Postanawiam sama coś zmienić. Pisałam pamiętnik, dzień z dniem , uświadamiając sobie w ten sposób, jaka jestem.
Powoli doceniam każdy oddech. Zaczynam otwierać klatkę. Robię małe kroczki. Jednego dnia nie ważę jedzenia, pomimo strasznego strachu . Ach, jakie chore iluzje w umyśle tworzy anoreksja. Że niby 20 kcal spowoduje przytycie.
Widzę po sobie że nie jest dobrze.
Zmiana następuje po oglądnięciu przemowy Nicka Vujcica. Otwieram oczy, doznaje przebudzenia.
Ćwiczę jogę, zaczynam dbać o siebie dzięki Tarze Stiles, nie ważę jedzenia, dorzucam nocny posiłek. Najpierw warzywa, one przecież mnie nie zabiją - myślę. Potem nie kontroluje ile jem, ale waga nadal stoi w miejscu.
Zaczynam ćwiczyć jogę intensywnie i wybieram Życie. Strach samoistnie znika a ja z dnia na dzień jestem bardziej wolna i szczęśliwa.
Mam wsparcie od przyjaciół, akceptują moja przemianę, są ze mną. Nie oceniają moich wyborów. Z dnia na dzień odzyskuje siebie, ciało i promień na twarzy.
Pod koniec wakacji ważę 45 kg. Potem przestaje sie już ważyć. I tak jest do teraz.
Moja pasja pozwala mi na rozwój, wyrażanie siebie. Jest ze mną od początku do końca. Pomimo tych 2 lat cały czas tworzę.
I tym pragnę zajmować się do końca mojego życia.
Poza sztuką, która zawsze we mnie będzie interesuje sie sportem, jogą, zdrowym odżywianiem. Widzę diametralną równice w wyglądzie i samopoczuciu. Myślę jaśniej, czuje mocniej, widzę wyraźniej.
Kocham jeść zdrowo i jestem wdzięczna, ze rodzice zapewniają mi zdrową żywność. Jestem im też niesamowicie wdzięczna, ze wtedy zabrali mnie do dietetyczki. To ona nauczyła mnie zdrowo i regularnie jeść.
Ile ważę - nie wiem. Waga nie będzie już nigdy określać mojej wartości.
Ile kalorii jem dziennie - także nie mam pojęcia. Ciało to nie robot, czasem potrzebuje więcej, czasem mniej.
Pragnę pomagać dziewczynom takim jak ja, aby mogły być szczęśliwe bez takich okoliczności, przez jakie ja musiałam przejść. Pragnę zainspirować do podążania za swoim szczęściem, pasją i zdrowiem. Marze też o certyfikacie instruktora jogi, ponieważ wiele zawdzięczam temu pięknemu sportowi.
W sumie zawdzięczam jej swoje życie.
Jestem dumna z swojej drogi, przemiany, jak ciągle następuje. Uczę sie kochać siebie, wspierać, akceptować.
Wierze w to ze nasze myśli tworzą naszą rzeczywistość - wierze że nie ma w życiu rzeczy niemożliwych do osiągnięcia. Żyje pozytywnie, dbam o siebie jak tylko potrafię najlepiej, uczę sie wybaczać i stawać sie coraz lepszym człowiekiem na co dzień. Coraz szybciej wstaje po potknięciach, dumnie otrzepując sie z ziemi i idę do przodu. Życie jest za krótkie aby go marnować na idiotyczne diety czy też obsesje na puncie swojego wyglądu.
Każdy z nas jest wartością i zasługuje na życie marzeń, na rozwój , na zdrowie, szczęście i zadowolenie. Kocham rano wstawać i dziękować za życie. Potrafi zaskoczyć - to prawda - anie nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
Zostałam przebudzona.
Jedyną wartością jaką należy sie kierować w życiu to miłość - ona potrafi wszystko przezwyciężyć. Bóg chciał abym żyła, ma dla mnie misje a ja staje na baczności aby ją wypełnić. Postaram sie to robić najlepiej jak tylko potrafię.
xoxo
Emilia
Mam łzy w oczach. Tyle przeszłaś, a i tak się nie poddałaś. Podziwiam Cię.
OdpowiedzUsuńWow dziewczyno!
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu tu zaglądam, czytam i patrzę czym się zajmujesz - piękne pasje, piękne słowa. Motywujesz niesamowicie i dodajesz otuchy.
Cieszę się, że udało Ci się dotrzeć do tego miejsca w którym jesteś dziś i dąż dalej swoją drogą :)
Gratulacje i powodzenia :*
Hej Emilia ;) znam cię ze szkoły, czytam Twojego bloga od początku. Byłam świadkiem tej przemiany, Twojego chudnięcia, ale do dzisiaj nie wiedziałam że było aż tak źle. Podziwiam Cię za to że się nie poddałaś, że kochasz życie. Wytrwałości w dalszym dążeniu do celu i stałego rozwoju.
OdpowiedzUsuń~rok starsza koleżanka
Twoja przemiana jest piękna, twoja historia i twój talent oraz to, że się nie poddałaś. Po prostu jesteś cudem! :) Życzę spełnienia marzeń oraz certyfikatu. :)
OdpowiedzUsuńZaglądałem na Twojego bloga od jakiegoś czasu, czytałem, oglądałem zdjęcia, komentowałem, ale nigdy nie wszedłem w "Twoją Historię". Jakoś zupełnie omiotłem ją wzrokiem i ruszyłem dalej.
OdpowiedzUsuńTeraz na to wszystko patrzę jakby z innej perspektywy. Wszystkiego dobrego, podziwiam Cię :)
Beautiful inside and out❤️
OdpowiedzUsuń